Tydzień temu pisałam Wam o ataku ziemiórek na moje roślinki parapetowe. Udało się! Zniszczyłam france naparem z pokrzywy i... intensywnym wietrzeniem ;D Serio, zimno było w tym tygodniu okrutnie, ale okna były otwarte cały dzień - liczyłam na to, że te, których nie zdołam utłuc po prostu wylecą na świat. I tak też się stało! Co 2 dni (czyli podlewanie + 2 dni przerwy) podlewałam kwiaty naparem z pokrzywy - 2 saszetki na 1,5 litra wody. Lałam mniej niż zwykle, bo ziemiórki lubią wilgoć, no i chłodne to były dni więc i mniejsze potrzeby w nawadnianiu. Ale pamiętajcie - podlewać trzeba, bo jak ziemia sucha to larwy ziemiórek wgryzą się w korzeń rośliny, a wtedy to już kaput, po zawodach. Ponieważ wspomniane larwy żyją sobie zapewne jeszcze w ziemi, wywar z pokrzyw będę stosować jeszcze jakieś 6 tygodni.
Z nowości:
Po ubiegłotygodniowym przesadzaniu i pikowaniu, mogę pochwalić się jednym sukcesem. I dwoma porażkami...
Przy niedzieli niech będzie o sukcesach ;)
Mój eukaliptus cytrynowy... Jakoś zimną zachciało mi się go mieć. Bo pachnie, bo zdrowy, bo odstrasza latające robactwo, bo takie by to było fajne wyzwanie wyhodować go samodzielnie z nasionka.
Nasiona zakupiłam w necie, postępując zgodnie z zaleceniami, przystąpiłam do uprawy. Po dobie namaczania nasion, wysiałam je do doniczek. Po jakichś prawie 3 tygodniach eukaliptus zaczął kiełkować... Marnie, bidnie, bez szału. Po kolejnych 3, z około 15 wykiełkowanych roślin, zostało mi 10. Reszta padła. Rozsadziłam je do 3 nowych, nieco większych doniczek z nadzieją, że coś z tego będzie. Czekałam cierpliwie, zraszając, podlewając, ustawiając je twarzą do słońca. Pod koniec kwietnia postanowiłam, że czas posadzić je do docelowej donicy. Część miała zostać u mnie, drugą połowę chciałam dać mamie. Całe szczęście stwierdziłam, że przesadzę tylko te swoje, a mamine skoro mają podróżować, zostawię w spokoju, wystarczająco stresu będą mieć. Bo co się stało? Dosłownie kilka minut po przesadzeniu, a starałam się zrobić to ekspresowo, eukaliptuski padły, zwiędły po prostu. No dobra, moja wina zapewne bo przesadzałam je na balkonie a w tym czasie było dość ciepło na zewnątrz. Ale nie przypuszczałam, że to im zaszkodzi.
Eukaliptusy kipiały jeszcze tak jakieś 10 dni aż w końcu odpuściłam im i przeniosłam do krainy wiecznej szczęśliwości. Nie było sensu patrzeć na tę agonię.
Na szczęście 3 ostatnie okazy, przeznaczone początkowo dla mamy, udało się przesadzić i wygląda na to że mają się dobrze.
A mama pracuje nad swoimi siewkami - oby jej poszło łatwiej i lepiej ;)
Miłego popołudnia,
Petit Pastel