niedziela, 12 maja 2019

Przeżycia młodego plantatora, część pierwsza ale tak naprawdę druga. Eukaliptus cytrynowy

Tydzień temu pisałam Wam o ataku ziemiórek na moje roślinki parapetowe. Udało się! Zniszczyłam france naparem z pokrzywy i... intensywnym wietrzeniem ;D Serio, zimno było w tym tygodniu okrutnie, ale okna były otwarte cały dzień - liczyłam na to, że te, których nie zdołam utłuc po prostu wylecą na świat. I tak też się stało! Co 2 dni (czyli podlewanie + 2 dni przerwy) podlewałam kwiaty naparem z pokrzywy - 2 saszetki na 1,5 litra wody. Lałam mniej niż zwykle, bo ziemiórki lubią wilgoć, no i chłodne to były dni więc i mniejsze potrzeby w nawadnianiu. Ale pamiętajcie - podlewać trzeba, bo jak ziemia sucha to larwy ziemiórek wgryzą się w korzeń rośliny, a wtedy to już kaput, po zawodach. Ponieważ wspomniane larwy żyją sobie zapewne jeszcze w ziemi, wywar z pokrzyw będę stosować jeszcze jakieś 6 tygodni. 

Z nowości: 
Po ubiegłotygodniowym przesadzaniu i pikowaniu, mogę pochwalić się jednym sukcesem. I dwoma porażkami...
Przy niedzieli niech będzie o sukcesach ;)
Mój eukaliptus cytrynowy... Jakoś zimną zachciało mi się go mieć. Bo pachnie, bo zdrowy, bo odstrasza latające robactwo, bo takie by to było fajne wyzwanie wyhodować go samodzielnie z nasionka.


Nasiona zakupiłam w necie, postępując zgodnie z zaleceniami, przystąpiłam do uprawy. Po dobie namaczania nasion, wysiałam je do doniczek. Po jakichś prawie 3 tygodniach eukaliptus zaczął kiełkować... Marnie, bidnie, bez szału. Po kolejnych 3, z około 15 wykiełkowanych roślin, zostało mi 10. Reszta padła. Rozsadziłam je do 3 nowych, nieco większych doniczek z nadzieją, że coś z tego będzie. Czekałam cierpliwie, zraszając, podlewając, ustawiając je twarzą do słońca. Pod koniec kwietnia postanowiłam, że czas posadzić je do docelowej donicy. Część miała zostać u mnie, drugą połowę chciałam dać mamie. Całe szczęście stwierdziłam, że przesadzę tylko te swoje, a mamine skoro mają podróżować, zostawię w spokoju, wystarczająco stresu będą mieć. Bo co się stało? Dosłownie kilka minut po przesadzeniu, a starałam się zrobić to ekspresowo, eukaliptuski padły, zwiędły po prostu. No dobra, moja wina zapewne bo przesadzałam je na balkonie a w tym czasie było dość ciepło na zewnątrz. Ale nie przypuszczałam, że to im zaszkodzi. 
Eukaliptusy kipiały jeszcze tak jakieś 10 dni aż w końcu odpuściłam im i przeniosłam do krainy wiecznej szczęśliwości. Nie było sensu patrzeć na tę agonię. 
Na szczęście 3 ostatnie okazy, przeznaczone początkowo dla mamy, udało się przesadzić i wygląda na to że mają się dobrze.



A mama pracuje nad swoimi siewkami - oby jej poszło łatwiej i lepiej ;)

Miłego popołudnia,
Petit Pastel

niedziela, 5 maja 2019

Powroty i eko sposób na morderstwo

Nie było mnie tutaj ładnych parę lat. Sporo się zmieniło, wiele pozostało bez zmian. Nie wnikając w szczegóły, jakiś czas temu postanowiłam powrócić do świata wirtualnego :) Trwało to trochę, ale here I am! 


A co do powrotów takich bardziej konkret - wyjechaliśmy z mężem na 3 dni z okazji długiego weekendu majowego. Było bosko.  Odpoczęliśmy, pojedliśmy dobrego no i oczywiście jak na prawdziwe słoiki przystało, nawieźliśmy do siebie dużo dobroci od mamy. Napalona jak fiks, przywiozłam sporo nowych kwiatków, także na zaszczepki. W domu niestety szok i niedowierzanie - jakieś cholerne muszki w kwiatkach. Szybki rekonesans w necie - ziemiórki. ZIEMIÓRKI. Nie chcę chemii, muszę je jakoś wymordować eko sposobami. Od piątku wieczorem podlewam naparem z pokrzyw (trochę dla mnie, trochę dla kwiatulków ;)). Porozstawiałam też śmierdzący płyn, które miał je wytopić (ocet + płyn do naczyń + woda). Ziemórki topią się wszędzie, tylko nie w nim...
Ale nie tracę nadziei. Z przesadzaniem czekam do jutra, żeby nie zainfekować nowych roślinek, gadzin lata coraz mniej. 

Zdam relację czy eko sposób na morderstwo zadziałał. 

Pozdrawiam, 
Petit Pastel  

piątek, 22 sierpnia 2014

Komoda postarzana. Biel i błękit

Wracam po bardzo długiej przerwie :) Na pierwszy ogień idzie drewniana komoda, którą odmalowałam białą akrylową farbą. Jakiś czas później szuflady zmieniły kolor na bardzo delikatny błękit. Przecierki obowiązkowe ;)







Pozdrawiam,
Petit Pastel

czwartek, 29 listopada 2012

Podwójne zamieszanie vol.5. Żurawinowe love

Czy ja tak na prawdę "love" żurawinę? No niekoniecznie... Jest dla mnie zbyt słodka. Chyba nigdy nie jadłam tych owoców, tak po prostu, bez przetworzenia. Natomiast żurawina w sosie, cieście czy sałatce - jak najbardziej - uwielbiam! Ostatnio jestem uzależniona od koktajli z dużą ilością suszonej żurawiny. To porządna dawka witamin i energii, bardzo smaczna i zawierająca "dobre" kalorie.

Bazą koktajlu jest żurawina i płatki ryżowe, pozostałe dodatki to kwesta gustu. Pamiętajcie żeby umyć suszoną żurawinę przed podaniem - podczas mycia zobaczycie ile oleju zostaje Wam na dłoniach.

Podaję składniki poniższego koktajlu (1 litr):

2 duże garści żurawiny
2 duże garści błyskawicznych płatków ryżowych
2 duże garści mrożonych malin od sąsiadki :)
1 duże jabłko ze skórką (myje je porządnie z użyciem detergentu; wiadomo - najlepsze są niewoskowane jabłka)
1 średni banan
woda do uzupełnienia
zero dodatkowego cukru ;)

Wszystko zmiksować i pić na śniadanie, podwieczorek, kolację, deser. Jest pysznie!






Skład koktajlu zmieniam w zależności od tego, na co mam ochotę i co akurat mam pod ręką. Dodawałam nie tylko pomarańcze, grejpfruty, truskawki ale też cytrynę, kiwi czy pokrojoną marchew. Wszystko świetnie smakuje. W zależności od tego czy chcecie uzyskać bardziej płynną konsystencję czy raczej wolicie gęste koktajle, zmieniajcie ilość wody. Proste, prawda?

Ciekawe co tym razem przygotowała dla nas Evitaa? Z pewnością coś pysznego, koniecznie zajrzyjcie na jej bloga!

Pozdrawiam ciepło,
Petit Pastel




niedziela, 18 listopada 2012

Z książką przy garach. Cytrynowa tarta z serem ricotta

Dziś zapraszam Was do pogodnej Italii :) A to dzięki rewelacyjnej książce "Dwaj łakomi Włosi", która jest podróżą po bogactwach kultury i kuchni tego kraju. Dla mnie od kiedy pamiętam, ucieleśnieniem Włoch jest Sophia Loren. Pierwszy raz widziałam ją bardzo dawno temu, w filmie "Matka i córka". Film wywarł na mnie ogromne wrażenie, a Sophia już na zawsze pozostała symbolem kobiecości, siły. No i do dziś jest przepiękną, stylową kobietą. Klasa!

Kilka słów o książce. Jest pięknie wydania, przepisy opatrzono apetycznymi fotografiami oraz ciekawymi opisami i komentarzami autorów - Antonio Carluccio i Gennaro Contaldo. Są to dwaj sympatyczni starsi panowie, "łakomi Włosi", którzy bardzo smakowicie opowiadają o swoim kraju (jego religii, historii, kulturze i tradycji). Antonio i Gennaro potwierdzają, że pomiędzy słowami "Włochy" i "jedzenie" moglibyśmy postawić znak równości ;) Książka podzielona jest na rozdziały: Antipasti/Przystawki, Primi/Pierwsze Dania, Secondi/Dania Główne, Contorni/Sałatki i surówki, Frutta e Dolci/Owoce i desery, Merende/Przekąski. Na marginesach znajdziecie też informacje o najważniejszych produktach kuchni włoskiej, np. owocach morza, oliwie z oliwek czy occie balsamicznym. Ja z największym zainteresowaniem zaglądam do tekstów dotyczących ryb oraz owoców morza. Z bardzo prostej przyczyny - dość rzadko je przygotowuję i równie rzadko jadam, mówiąc krótko słabo się na nich znam. Ale muszę przyznać, że po lekturze "Dwóch łakomych Włochów" mam coraz większą ochotę na eksperymenty :)

Włosi słyną z przygotowywania pysznych słodkości - lodów, ciast, ciasteczek. Dlatego na pierwszy ogień z tej książki idzie przepis na Tarta di ricotta e limone.

Składniki (z moimi zmianami):
1 opakowanie ciasta francuskiego
skórka otarta z 1 cytryny

250g sera ricotta
200 g sera mascarpone
kandyzowana skórka z 1 cytryny i 2 pomarańczy, startej na tarce (sama zrobiłam ;))
120 g cukru pudru
6 jajek

Formę o średnicy 25 cm wyłóż ciastem francuskim, tak by sporo ciasta wystawało poza brzegi tortownicy. Na czas przygotowywania nadzienia ciasto należy przykryć wilgotną ściereczką.

W dużej misce wymieszaj sery z kandyzowaną skórką, 100 g cukru oraz pięcioma żółtkami.

W drugiej misce ubij na sztywno pianę z 6 białek oraz pozostałego cukru. Pianę dodaj do masy serowej, ostrożnie wymieszaj i wylej na ciasto w tortownicy. Wystające poza krawędź formy ciasto zagnij ku środkowi tortownicy, na masę, i posmaruj pozostałym, 1 żółtkiem. Tartę należy piec w rozgrzanym piekarniku, przez 30 min., aż urośnie i się zezłoci, a nadzienie pozostanie lekko chybotliwe.

Tartę odstaw do ostygnięcia do lodówki przynajmniej na 2 godz., po czym posyp otartą skórką cytrynową i cukrem pudrem.






A zapowiadało się tak niepozornie...;)


Ciasto jest przepyszne, delikatne i jestem pewna, że jeszcze nie raz je upiekę :) Wypróbujcie je koniecznie!

Uzupełnienie:
* Ciasto trzeba włożyć do nagrzanego do 200st. C piekarnika, jeśli zobaczycie, że bardzo się rumieni temperaturę zmniejszyć do 180st. C. Piec 30 minut. Uwaga! Ciasto rośnie, i żeby nie opadło polecam po zakończeniu pieczenia potrzymać je w lekko uchylonym piekarniku, coby nie przeżyło szoku temperaturowego ;).
Jeśli chodzi o kandyzowaną skórkę sprawa wygląda następująco: oczyszczone pomarańcze i cytryny otrzeć ze skórki na grubej tarce. Podgotować ją ok. 15 min., gorzką wodę odlać i przystąpić do kandyzowania (ja moje skórki zasypałam 5 łyżkami cukru i gotowałam ok. 20 min. - aż woda wyparuje).
Powyższe uzupełnienie zamieściłam na wniosek czujnej czytelniczki :) Jeśli coś Wam się nie zgadza - piszcie, dzwońcie. Pomożemy ;)

Pozdrawiam,
Petit Pastel





piątek, 9 listopada 2012

Frezje w jesiennej odsłonie

Uwielbiam frezje - ich zapach i wygląd. Wydaje mi się, że są mocno niedoceniane. Chyba  często kojarzą się, podobnie jak goździki, z podarkiem z poprzedniego ustroju. Mnie przypominają dnie kobiet z dzieciństwa - jeden z wujków zawsze obdarowywał właśnie nimi :)









Pozdrawiam,
Petit Pastel

sobota, 3 listopada 2012

poniedziałek, 29 października 2012

Podwójne zamieszanie vol.4. Coś na rozgrzewkę

Dziś czas na październikowe Podwójne zamieszanie. Kiedy ustaliłyśmy z Evitą temat akcji w tym miesiącu miałam kilka pomysłów. Temat na czasie, zadanie przyjemne. Miały być zupy, nalewki, pieczone ziemniaki. Ale... Zawsze jest jakieś ale...;)
Zimno, ponuro, czas włączyć ogrzewanie. Z czym mi się to kojarzy...? Coś na rozgrzewkę? No tak, kompot z suszu! No więc zmiana zamieszaniowych planów, tamte zdjęcia i pomysły będą na kiedy indziej, a dziś zapraszam Was na kompot z suszu :)







Pozdrawiam,
Petit Pastel